Jak pewnie pamiętacie, ostatnie moje nibydzieło Kot na drodze powstało we współudziale z ceramiką. To pierwsze takie, bowiem wcześniej - jesli ktoś od dawna tu zagląda to wie - wyłącznie szkło mi było w głowie. Obiecałam tu ostatnio, że je wypalę w piekarniku metodą domową, która nota bene jest mi zupelnie obca :) Ale od czegóż ciekawość świata i internet? No więc poczytałam i przede wszystkim wreszcie znalazłam chwilę żeby się tym zająć. Postanowiłam, że DZIŚ jest ten dzień, kiedy użyję rzadko stosowanego w moim domu piekarnika, i najpierw wypalę wreszcie tę filiżankę (to znaczy spróbuję! bo Bóg raczy wiedzieć co mi z tego wyjdzie :), a po niej - regularnego Murzynka (moje ciasto ulubione, które jeszcze jedynie i wyłącznie chce mi się czasem samej upiec; przepis szybki, więc w biegu zdążam ;)) Będzie na poczęstowanie konikowego towarzystwa wieczorem na ujeżdżalni.
.......
Podczas kiedy robiłam te zdjęcia i pisałam, minęło zaplanowane 45 minut i w tej chwili właśnie miałam minutę przerwy w pisaniu kiedy wstałam aby wyłączyć piekarnik. Nic nie pękło. To juz dobrze! ;) Piekarnik konwektorowy (to ponoć lepiej dla filiżanek i Murzynków), więc jeszcze teraz po wyłączeniu szumi sobie cichutko i usypiająco, i w tej sennej i ciepłej atmosferze filiżanka poczeka kolejne minuty (45? może), aż wystygnie, nim ją wyjmę. Na pierwszy rzut oka przez szybkę wygląda, że "nic się nie przebarwiło i nic nie wyblakło" ;)) (jak głosi pewna reklama telewizyjna jakiegoś środka do prania czy odplamiania :). Wyczytałam, że przy nieodpowiednio zastosowanym procesie wypalania istnieje ryzyko przebarwienia czy wręcz zbrązowienia farby (o pękaniu już wspominałam). No ale za wcześnie na fanfary. Pożyjemy - zobaczymy. Dam znać!
Przyznam że tytuł posta - "Wypalanie kota" - brzmi lekko upiornie :) :) :). Ale też dzięki temu przyciąga uwagę.
OdpowiedzUsuńKoniecznie daj znać, co z tego wszystkiego ostatecznie wyszło. No i co z Murzynkiem?
ha! znam takich co się upieraja, że nawet i "pieczenie murzynka" brzmi nieludzko! ;)
Usuńjednak rzeczony już w piecu, no mercy!
Ja też przybiegłam tu ratować biednego kota, a tu okazuje się, że sytuacja wcale nie dramatyczna, a całkiem towarzyska ;)))
OdpowiedzUsuńNie jeden kot zaszylby sie w takim cieplym piekarniku...
OdpowiedzUsuńCzekam na rezultaty "wypalanie Kota"...
Serdecznosci
Judith